Mariaż średniowiecza z egzystencjalizmem. Krzyżowiec wątpiący w Boga i jego giermek, który jest agnostykiem (ateistą ?). Na tym tle para wędrownych artystów w tym aktor-wizjoner, których uratował rycerz grający w szachy ze Śmiercią. Wiele przepięknych scen (Matka Boska ucząca Chrystusa chodzić, procesja biczowników, gra w szachy nad brzegiem morza, Śmierć ścinająca drzewo życia i ostatnia - pochód zmarłych wchodzących na górę). Arcydzieło bez dwóch zdań.
Pełna zgoda. Pierwszy raz obejrzałem ten film na czarno-białym telewizorze "Szmaragd" w latach 60-tych w ubiegłego wieku. Miałem może 5-6 lat. Siódma pieczęć na trwałe utkwiła mi w pamięci, bo straszliwie się bałem. Teraz, po niemal 60 latach, często go oglądam. Podziwiam kunszt reżysera i znakomite sceny.
W filmie Bergmanna jest dużo symboliki i nic nie jest przypadkowe. A drzewo pełni często funkcję symboliczną, również drzewa życia. Tutaj nie chodzi o kosmiczną "oś świata", ale pokazanie czyjejś śmierci niby trochę wprost (jak spadnie ze ściętego przez śmierć drzewa to spadnie), ale i symbolicznie (bo przecież Śmierć mogłaby zabić zupełnie inaczej).
Jasne, w filmie jest trochę symboliki, ale jest też dużo bardzo naciąganych nadinterpretacji wkoło, moim zdaniem. Nie zgadzam się z Tobą zupełnie i nie widzę żadnych przesłanek by wspomniane drzewo odczytywać jako "drzewo życia".
Ja bym się jednak upierał, choć zarazem jest zwykłym drzewem, na którym siedzi ktoś skazany przez los. Pozostańmy przy swoich zdaniach. Pozdrawiam